czwartek, 16 maja 2013

Pogrzeb cyników (cz. 1)

Drodzy Waldku i Ulu,

Miało być o marzeniach. Nie wiem, czy marzenia w miastach średnich są jakieś bardzo różne od tych w metropoliach, więc długo myślałem, jak opowiedzieć tę historię bez truizmów i patosu. Bo różnica wydaje się subtelna.



Przecież każdy rodzic przedszkolaka chce jak najlepszego przedszkola dla swojego dziecka, każdy rowerzysta lepszej sieci ścieżek, pasażer autobusu częstszego autobusu, a kinoman czeka cierpliwie na hit. Na pierwszy rzut oka - nie ma różnic, ot, drogi i dróżki do większego lub mniejszego szczęścia. A jednak w mniejszych miastach są puste miejsca w społecznej aktywności. Takie luki w obrazie miasta, nietknięte ludzką ręką. Ów obraz miejskości przekazują nam media albo własne doświadczenia dużego miasta z podróży, studiów czy pracy. Luki naszych miasteczek łypią na nas swoim oczodołem i czekają, żeby je wypełnić.

Nie wiem, zupełnie nie wiem, czemu łypią akurat na nas. Na Ciebie Waldku jak widać łypie luka w przejrzystości działań Rady Miejskiej, na Ulę łypie luka w przemyślanym prowadzeniu polityki publicznej. Mnie z początku drażniło puste podwórko przed moim blokiem i anonimowość sąsiadów. Łypią tak te luki i w zasadzie znałem tylko jeden powód, dla którego akurat ja miałbym tę łypiącą na mnie lukę wypełniać. Bo chciałem.

I to chciałem podwójnie. Po pierwsze chciałem samej zmiany (jak większość Polaków), a po drugie chciałem ją tworzyć (jak wciąż mniejszość Polaków). Wtedy właśnie szczęśliwie trafiłem na program Liderzy PAFW, dzięki któremu dziś piszę ten tekst nie dokonawszy wcześniej społecznego samospalenia czy harakiri. Bo przecież plany miałem wielkie! Jest rok 2010...

- A co Ty byś chciał tutaj... - spytał Piotr Todys, mój tutor, popijając ze mną kawę z termosu na ławeczce Kaczego Dołka.
- Żeby starsi spotykali się z młodszymi, żeby zawody sportowe były, taką imprezę bym zorganizował i żeby gazeta była...
- A kto ją będzie pisał?
- Hmm, no chyba ja...
- Sam?

I wtedy dotarło do mnie, że katalog spraw, którymi mogę się zająć jednocześnie jest (z natury mojej ludzkiej) mocno ograniczony, a ksywa Spidermana - człowieka, który może wszystko - to samoprzylepny ładunek wybuchowy, który trzeba jak najszybciej rozbroić.

W tym sensie Szkoła Liderów uratowała mi życie.

(Kamikadze w ostatniej chwili wybrał inny samolot - każdego roku dosiada się tu kolejnych kilkudziesięciu niedoszłych szaleńców. W sumie leci nas tyle, że nie zmieścilibyśmy się już na pokładzie poniższego Dreamlinera.)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz