wtorek, 12 marca 2013

Suwały, czyli kapcie w śniegu

Drodzy Ulu i Waldku!

Dziękuję za Wasze listy! Chciałbym i ja opowiedzieć Wam historię mojego miasta, ale nie wiem jak zacząć. Chyba najlepiej od poranka, bo dzisiejszy wyglądał podobnie jak ten 7 lat temu...

Wracałem właśnie do Suwałk. Śnieg. Dużo śniegu i dużo ciszy. A to przecież 7 rano, do pracy idę. Na wrocławskim Placu Grunwaldzkim przeciskałbym się między ludźmi, biegł na tramwaj, skacząc między kałużami w poniemieckim bruku, chwytając w locie darmową gazetę. 

A tu nie idę nawet, tylko suwam się po śniegu powoli. Praca poczeka, praca nie zając. 


"A wiesz, akurat potrzebują w domu kultury takiego a takiego..." powiedział pół roku wcześniej p. Gienek, tata kolegi z dzieciństwa, prorok-amator. To u niego zarabiałem w podstawówce pierwsze własne pieniądze zbieraniem czarnych porzeczek. Po latach znów wykazał się skutecznością wyższą niż PUP i poniedziałkowa Wyborcza w wielkim mieście.

Dziś poranek w śniegu, w tym samym bezruchu miasta, powitał mnie tym samym mrozem. Po 7 latach praca już inna, ba! stan cywilny inny! Troje fajnych dzieci, przyjaciele, sąsiedzi...

Pędzę na autobus do pracy (jest tylko jeden) i o mało nie wpadam na starszą panią z pieskiem. Wyszła z bloku na spacer w ten mróz, w ten śnieg. I suwa się w domowych kapciach. Może dlatego, że o tej porze nikt nie zobaczy. A może dlatego, że czuje się już na tym osiedlu (z końca lat 70. XX wieku) tak bardzo u siebie.


Suwałki miały stać się w latach 70. drugim Koninem. Nieopodal miasta na głębokości 1,5 km leżą bogate złoża tytanu i wanadu. Decyzja o ich wydobyciu została wówczas wstrzymana i tak nowe górnicze miasteczko zatrzymało się w pół drogi: z betonowymi wieżowcami osiedla Północ i kurnikami w centrum, z połową mieszkańców zaciągających śpiewnie suwalską gwarą i drugą połową, którą poznać można było po telewizyjnej wymowie. To byli pościągani z miast i miasteczek północno-wschodniej Polski specjaliści, urzędnicy, inżynierowie i nauczyciele. W tym moi rodzice, spece od żywności i żywienia, którym zawdzięczam radosne dzieciństwo spędzone między przerażającą obieraczką do kartofli w barze Społem a pierwszymi komputerami nowoczesnej mleczarni Sudowia.

Taki wzruszający świat dzieciństwa można schować do pięknych pudełek i albumów. Wielu moich przyjaciół życie do tego zmusiło. Odstawić na półkę "Polska" i wyjechać tam, gdzie po prostu łatwiej jest żyć. Mnie udało się wrócić do tej półki, otworzyć pudełko, przyjrzeć się przedmiotom, miejscom, ludziom z nowej perspektywy i odnaleźć to, co mnie pasjonuje. Tu znalazłem zapaleńców do założenia Stowarzyszenia Pastwisko.org. Tu odkryłem na nowo Kaczy Dołek, jako superpodwórze, osiedlowy rynek, miejsce spotkań, którego próżno szukać na większości polskich blokowisk. Tu poznałem jako społecznik swoje... ograniczenia. 

Ale o tym napiszę Wam w następnym liście, bo już noc, a poranek znów najszybciej będzie u mnie. Słońce to jedyna postać, która ma w tym mieście zaganiany wyraz twarzy.

Z uściskami białego niedźwiedzia

Wojtek

1 komentarz: